Sytuacja z ostatnich dni w grupie 9-latków, szkoła podstawowa w dużym mieście. W klasie jest dwóch chłopców urodzonych w Niemczech, od kilku miesięcy są w Polsce. Język polski znają na poziomie podstawowym. Tata chłopców jest obywatelem Rosji narodowości czeczeńskiej, uciekł do Niemiec przed wojną w Czeczenii. W komunikacji z nauczycielkami musi korzystać z pomocy tłumacza. Do klasy w ostatnich dniach trafia dwójka dzieci z Ukrainy.
Uciekli z mamą z bombardowanego miasta. Dzieci bardzo płaczą podczas pobytu w szkole. W klasie są dzieci polskie, jest też polska nauczycielka. Ktoś jest za Rosją, ktoś za Ukrainą. Ktoś kogoś opluł, popchnął wywiązała się bójka. W klasie ktoś porwał flagę Ukrainy. Dzieci obwiniają się nawzajem. Coraz głośniejszy płacz i zaprzeczanie „to nie ja”. Wszystkie dzieci nieszczęśliwe.
Tata dzieci z Czeczeni dostaje telefon z prośbą o kontakt ws. zajść w szkole. Rozumie, że to wina jego chłopców, że dokuczają dzieciom z Ukrainy. Nie ma pojęcia, co robić. Sam uciekł przed wojną i solidaryzuje się z ofiarami wojny. Chce to wyjaśnić, ale nie wie jak się porozumieć. Szuka tłumacza. Do mamy z Ukrainy jeszcze nikt chyba nie dzwonił.
NASZ KOMENTARZ (Monika Rościszewska-Woźniak, prezes Fundacji, psycholog kliniczny dziecka)
Sytuacja małych dzieci wplątanych w wojenne konflikty jest bardzo dramatyczna. Dzieci w wieku wczesnoszkolnym przechodzą rozwojowo proces identyfikacji z szerszą grupą niż rodzina. A jednocześnie to są jeszcze bardzo małe dzieci i ich rozwój moralny jest na poziomie zerojedynkowym – ktoś jest zły, a ktoś dobry. Dlatego teraz, jeśli w klasie pojawiają się dzieci utożsamiające się z różnymi narodowościami czy państwami, a w omawianym przypadku tak jest (mamy Polskę, Ukrainę, Czeczenię, o której nawet dorośli niewiele wiedzą, mamy Rosję, mamy Niemcy), to w głowach i uczuciach dzieci wrze. Gubią się.
Drugi aspekt jest taki, że jeśli dzieci NIE ZNAJĄ się z innych sytuacji niż zajęcia w klasie, to nie mają żadnych danych do budowania relacji innych niż to, co pierwsze rzuca się w oczy: „skąd jesteś?” „Czy umiesz mówić tak jak ja?”. „Jesteś swój czy obcy”. „Jeśli obcy to dobry czy zły?” – po której stronie stoisz???? Taka dychotomia to recepta na konflikt. Na wojnę.
Co więc robić?
DZIECIOM TRZEBA KONIECZNIE STWORZYĆ SYTUACJE, GDZIE TE ASPEKTY ICH TOŻSAMOŚCI NARODOWEJ NIE BĘDĄ ISTOTNE. Najlepiej w czasie wypraw, wspólnego budowania, odkrywania, najlepiej w środowisku przyrodniczym na zewnątrz. Podchody, ognisko, budowanie szałasu, szukanie śladów zwierząt nad rzeką, czy sadzenie drzew lub krzewów (o sadzeniu drzew wkrótce napiszemy).
Dzieci potrzebują wspólnych zabaw, przygód, nawet najprostszych, jak gra w piłkę. Potrzebują coś razem zrobić dla innych, np. uprzątnąć teren dla maluchów, żeby mogły bezpiecznie bawić się na dworze. Dzieci mogą wtedy pokazać, że są dzielne, pomysłowe, spostrzegawcze, silne fizycznie, sprytne technicznie, mają wiedzę z różnych dziedzin albo pasje i doświadczenia pozaszkolne. MOGĄ POKAZAĆ JAKIMI SĄ LUDŹMI. A porozumienie między ludźmi, głęboko w to wierzę, jest zawsze możliwe.
Co robić w opisanym powyżej konflikcie?
Ja bym nie wciągała w konflikt rodziców – ani straumatyzowanej mamy dzieci z Ukrainy, ani pełnego poczucia winy i bezradnego komunikacyjnie ojca, ani rodziców dzieci z Polski.
Moim zdaniem trzeba zająć się sprawą z samymi dziećmi. Najlepiej nie rozstrzygać, kto zaczął i czyja bardziej wina. Uznać, że stała się rzecz trudna i że teraz czas zrobić coś konkretnego. Przekierowałabym uwagę na aktywizację i integrację dzieci w działaniu. Przede wszystkim wyszłabym z klasy, zrobiła zajęcia na boisku, dała zadanie poznawcze (np. obserwacja pierwszych oznak wiosny). Jeśli nauczycielka potrafi pracować z dziećmi w kręgu, to skupiłabym się na poznawaniu się dzieci pod kątem tego co lubią robić, jakie są, jakie mają umiejętności i czym chciałyby się podzielić. Pamiętajmy to są małe dzieci, które zostały wrzucone w emocje i wydarzenia wielokrotnie przerastające ich możliwości percepcji, a co dopiero poradzenia sobie z nimi. Nasze wpieranie ma polegać na tym, żeby pokazać im wiele innych płaszczyzn budowania relacji między nimi. Nie będziemy (bez osobnego treningu) w stanie pomagać im bezpośrednio terapeutycznie. Nauczyciel ma stwarzać warunki do tego, żeby dzieci mogły poznawać się jako ludzie, a nie jako Polacy, Czeczeni czy Ukraińcy.
Osobna kwestia to problem gwałtownego, bez przygotowania wrzucania dzieci z Ukrainy do codzienności szkolnej, wyrażony w opisie całej sytuacji: „Dzieci bardzo płaczą podczas pobytu w szkole”. Jak do tego nie dopuścić już pisaliśmy w tekście „Jak pomagać dzieciom z Ukrainy” (tutaj>>).